czwartek, 9 kwietnia 2015

Rozdział 15, cz.II

      Dlaczego ludzie są tacy chamscy? Tacy pozbawieni wiary, nadziei, miłości? Dlaczego twój szef jest bezduszny i wykorzystuje nic nie znaczące sekretarki, które tydzień później odchodzą zastraszane? W końcu wypadło na ciebie. Zostałaś zawołana, gdy usuwałaś z poczty kolejne reklamy kosmetyków. Usiadłam na fotelu niespokojnie. Naprzeciw ciebie usiadł szef.
-Więc Kasiu... Masz do wybrania dwie opcje... Odejście z pracy lub puszczanie się ze mną- uśmiechnął się do ciebie.
-To wybieram tą pierwszą- odpowiadasz szybko i równie szybko wyszłaś z gabinetu.
     Wyjęłaś jakiś karton i szybko spakowałaś swoje papiery i rzeczy. Jeszcze na chwilę weszłaś do gabinetu.
-Przecież Kasiu, nikt ci nie kazał teraz...
-Ale ja chcę. Okres wypowiedzenia na trzy miesiące tak?
-Masz jeszcze urlop miesięczny. Weź ten urlop i sobie wszystko przemyśl- szepnął Eryk, który stanął obok ciebie.
-Masz urlop miesięczny płatny. Idź, ja ci zapłacę i przemyślisz to- powiedział szef.
-Nie. Podjęłam już decyzję- mówiłaś nadal opanowana.
     Oddałaś kluczyki od szafki pod biurkiem i pożegnałaś się z Erykiem. Wyszłaś z szarego budynku z uśmiechem. Odchodzisz z pracy, której tak nienawidziłaś... Nasunęłaś okulary przeciwsłoneczne na nos i z uśmiechem przeszłaś przez majowy Dortmund. Czas znaleźć pracę... Ale to jest koniec maja, żadna szkoła nie będzie szukać pewnie sekretarki. Chociaż... Zawsze można próbować. Po kilkunastu minutach spacerku przy słońcu byłaś już w mieszkaniu. Wygodnie rozłożyłaś się w salonie.
     To koniec. Nie masz pracy, twoja rodzina mieszka w Polsce, a Robert, Marco, Kuba i Sven mają koniec sezonu i są na wyjeździe w Monachium. Właśnie- Monachium. Ty załatwiłaś współpracę dawnej firmie. Poczułaś, że wibruje ci telefon i szybko go odebrałaś.
-Halo?- spytałaś.
-Pani Kasiu, niech pani do nas wróci. Obiecuję, że nigdy panią nie będę próbował zastraszać. Jest pani najlepszą sekretarką jakąkolwiek miałem. Pani Kasiu, ja mówię prawdę... Nigdy nie dzwoniłem do żadnych z tamtych sekretarek, a pani... Pani jest wyjątkiem, pani umie skupić się na swojej pracy i nie daje sobą szastać i poniżać... - mówił twój nadal szef, przecież jeszcze nie dałaś wypowiedzenia.
-Niech pan skończy, dobrze?- przerwałaś mu. -Mogę wrócić. Ale w sierpniu odchodzę- powiedziałaś. Czy ty w tym momencie właśnie myślałaś?
-Dlaczego?
-W lipcu mam wyjazd do Turcji, proszę pana. Jutro przyjdę na popołudnie, okej?
      Właśnie zaczęłaś zachowywać się jak gwiazdka. Uwaga, Katarzyna Madej jest gwiazdeczką. Po chwili rozłączyłaś się z nadal twoim szefem. Wywnioskowałaś, że właśnie zaczęłaś rozdawać karty. Nie chcesz tego... Wstałaś z kanapy i poszłaś do kuchni. Zajrzałaś do lodówki i wyciągnęłaś marchewkę. Obrałaś ją i zjadłaś. Wybrałaś numer do Svena. Opowiedziałaś mu całą historię. Ogółem to na końcu się okazało, że słuchał ciebie Sven, Robert, Marco, Jakub i Łukasz. Pozdrowiłaś ich i się rozłączyłaś. Odetchnęłaś głęboko. Nagle wpadła do ciebie mała Maria, ale bez twojej kuzynki.
-Ciociu, słuchaaj... A ty masz już chłopaka?- zaświergotała.
-Nie, Mario. Co ty tu w ogóle robisz?
-A wybierzesz Robcia czy Marco?
-Mario, błagam cię- jęknęłaś.
-Odpowiedz mi- powiedziała poważnie, zbyt poważnie na jej wiek.
-Mario- warknęłaś.
-Ciociuuu, odpowiedz mi- warknęła.
 -Marysiu, Robert jest miły i szalony, Marco tak samo. Na dzień dzisiejszy wybrałabym Marco- szepnęłaś.
     Maria się wyszczerzyła i już jej nie było. Dlaczego właśnie Marco? Zaplusował u ciebie tym, że raz cię pocieszał, kiedy wróciłaś z Poznania... Ale patrząc na to, to Robert pobił raz Marca, ale zrobił ci śniadanie-niespodziankę i "wyrównał". Ale... No cholera, głupia ty, oj głupia... Wyjęłaś pamiętnik i znalazłaś długopis w gwiazdki i księżyce.
26.05.2015 rok. 
Dortmund, Niemcy. 
Jestem głupia. Zapominam o depresji i zaczynam cieszyć się życiem. Jest spoko. 
Madejka. 
     ___________________________________________
No i to by było na tyle. Kolejny za miesiąc, tydzień... Nie wiem. 

sobota, 4 kwietnia 2015

ŻYCZENIA

No to życzę Wam z okazji Wielkanocy:
-bogatego "zajca", 
-dobrego baranka, 
-dobrej pogody, 
-jeśli u kogoś jest śnieg to zajączka ze śniegu, 
-no i mokrego Dyngusa :) 
Całuję i pozdrawiam. 

niedziela, 29 marca 2015

INFORMACJA

Jestem zmuszona to napisać- posty nie pojawią się do 10 kwietnia. Tak sądzę, że się pojawią przed 10. (8-9 kwietnia może, nie wiem)...  
Mam okropny zastój. A jeszcze idę do szpitala. Wiele rzeczy mam ostatnio na głowie. 
Przepraszam. :( 

czwartek, 26 marca 2015

Rozdział 15, cz.I

      Spotkanie przeszło wam doskonale. Za dwa dni twój szef i dwóch innych "podszefów" jadą do Monachium podpisać umowę. Cały dzień jakoś tak szybko ci zleciał. Pod wieczór przyszedł do ciebie Błaszczykowski z jakimś blondynem. Zaproponowałaś im sok, ale odmówili.
-Sven Bender- podał ci dłoń owy blondyn.
-Katarzyna Madej- uścisnęłaś jego dłoń.
       Nie ukrywajmy- według ciebie był przystojny. Ale czy jakikolwiek mężczyzna/chłopak nie był dla ciebie przystojny? No właśnie, więc nie marudź już w swoich myślach.
-W końcu cię poznałem. Lewandowski z Reusem wiele o tobie mówią- powiedział Sven, a ty się zarumieniłaś. -Mówili, że ładnie się rumienisz, ale że aż tak?- zaśmiał się.
-Wcale nie- szepnęłaś roześmiana.
        Wieczór minął wam wesoło. Sven jest mega sympatyczny, kto wie? Może się zaprzyjaźnicie. Nie masz komu się wygadać, a on wygląda na kogoś, kto może ci pomóc. Błaszczykowski wyszedł, a wy zostaliście sam na sam.
-Sven, ja muszę ci coś powiedzieć...- szepnęłaś zawstydzona.
-Słucham cię- usiadł wygodniej.
-Ja mam depresję... Od prawie pięciu lat... Tabletki mi nie pomagają... Z resztą... Co ja ci będę opowiadać, jestem tylko zwykłą Polką- westchnęłaś.
-No opowiedz... Posłucham cię, może ci ulży w końcu- uśmiechnął się do ciebie. -Ale jak nie chcesz mówić, to nie...
-Nie, nie... Powiem ci to... - wzięłaś głęboki wdech.
        Po półgodzinnej opowieści i przepłakanych łzach, siedziałaś wtulona w Svena. Wysłuchał cię, a ty czułaś się tak, jakby ci ulżyło chociażby o połowę... Ogarnęłaś się i przeprosiłaś za to Svena. Zrozumiał cię. Opowiedział ci historię o jego ciotce. Ona też cierpiała na depresję i przez dziesięć lat nie opowiedziała tego nikomu, co czuje.... I się zabiła. Wzruszające, co?
       Pożegnałaś się z Niemcem i opadłaś na kanapę. Tyle się tu wydarzyło, a ciebie zmógł sen. Sen o wakacjach w Turcji. Nad morzem ty i Robert, całujecie się. Budzisz się. Sprawdzasz godzinę- druga dwadzieścia jeden. Idziesz pod prysznic. W ręczniku paradujesz po sypialni i zakładasz piżamę, bieliznę... Zasnęłaś znowu.
    -Nie! Marco! Zejdź z tego mostu!- krzyczałaś, błagałaś, płakałaś... 
-Jeśli nie mogę cię mieć, to dlaczego mam żyć!?
-Po prostu nie rób tego! Jesteśmy tylko przyjaciółmi!
-No właśnie! Tylko!- blondyn skoczył z mostu, a ty skoczyłaś za nim. 
Ciemność. Zimno. Jasność. Ciepło. Ciemność. Zimno. Jasność. Ciepło. Tyle kontrastu, a ty nie wiesz, gdzie jesteś. 
       Obudziłaś się zlana zimnym potem. Sprawdziłaś godzinę- szósta. Ubrałaś się, umalowałaś i uczesałaś. Zjadłaś śniadanie i powolnym krokiem ruszyłaś w stronę firmy. Kolejny szary dzień i monotonny. Normalka...

____________
Pisany na szybko, ale jest :> Czo ta Kaśka... Ta "nieufna" zaufała Niemcowi ._. Kolejny nie wiem kiedy. Postaram się na poniedziałek, jak nie na następny tydzień dopiero. Przepraszam :< 

sobota, 21 marca 2015

Rozdział 14.

        Rozterki miłosne to najgorsze co jest, co? Ty masz dwadzieścia dwa lata i depresję. Sama się śmiejesz z "hot nastolatek" jak nie wiedzą kogo wybrać i chcą się doradzić "best friends". A na następny dzień (jak nie kilkanaście minut później) mówią to innej swojej "bestce" i tak się dowiaduje cały świat, że owa dziewczyna nie wie czy wybrać Roberta czy Marco.
        A ty postanowiłaś- samotne życie. Miłość przychodzi w najbardziej nieodpowiednim momencie. Twe marne życie Polki... W Niemczech... Wszystko wokół się zmienia, nawet ty.
       Westchnęłaś i podniosłaś się z kanapy. Sprawdziłaś godzinę- dwudziesta druga czterdzieści. Oj, no to zaszalałaś z tymi rozmyśleniami z lampką wina. Miał to być spokojny wieczór, a ty rozmyślałaś,  czytałaś stare wpisy z dziennika i piłaś czerwone wino. Usłyszałaś pukanie do drzwi.
-Kogo diabły niosą dzisiaj w nocy?- warknęłaś i otworzyłaś drzwi.
-A mnie niosą- wyszczerzył się Lewandowski. Był pijany.
-Właź- nakazałaś.
-Dziękuję, nie byłbym w stanie dojść do mieszkania- uśmiechnął się, zdjął buty i kurtkę i padł w salonie na kanapę i zaczął chrapać.
      Szkoda ci było go zostawić tak i dlatego wzięłaś swoje kosmetyki. Pomalowałaś go i zrobiłaś mu zdjęcie. Po chwili poszłaś spać. Nie będziesz go przecież budzić. Lepiej wysmarować go i zrobić zdjęcie, które... No właśnie? Co z nim zrobisz? Wywołasz na jego urodziny i mu wręczysz. Tak, to najlepszy sposób.
     Chwilę później poszłaś do sypialni, ale nie mogłaś zasnąć. Przepłakałaś pół nocy. Około czwartej nad ranem poszłaś do Lewandowskiego. Zrobiłaś sobie miejsce obok niego i przytuliłaś się do niego. Zasnęłaś ze spokojem. O szóstej pięćdziesiąt obudził cię budzik. Przeciągnęłaś się i spojrzałaś na Roberta. Oddychał miarowo.
-Kurde, trzeba by było cię Lewandowski obudzić...- mruknęłaś i zaczęłaś go budzić. Na daremno. Poszłaś po garnek i drewnianą łyżkę i zaczęłaś koncert.- Bejjebee, bejbeee, oooo, bejbeee!!- śpiewałaś "przebój" Justina Biebera.
-Wyłącz ją!- krzyknął Lewandowski zatykając uszy, a ty wybuchnęłaś śmiechem.- Nie śmiej się- chlipnął.
-A jak cię miałam obudzić?- spytałaś.
-No buziak w usta by wystarczył...- mruknął . -Dlaczego tak wcześnie?- ziewnął.
-Bo idę o ósmej do pracy- odpowiedziałaś.
     Zwlekłaś się z łóżka (kanapy) i poczułaś ogromny ból w plecach. Syknęłaś i poszłaś do szafy. Wyciągnęłaś jakieś oficjalne ubranie, czystą bieliznę i z jakiejś szafki maść przeciwbólową. Poszłaś do łazienki i się wykąpałaś. Nie przeszedł ci ból i dlatego posmarowałaś plecy maścią. Ubrałaś się i zrobiłaś lekki makijaż, a do tego zrobiłaś sobie lekko lokowane włosy. Sprawdziłaś godzinę i poszłaś do kuchni, gdzie zastałaś już gotową jajecznicę i kakao. Westchnęłaś i podeszłaś do bruneta i ucałowałaś go w policzek, a on obdarzył cię mega szerokim uśmiechem. Zjedliście śniadanie i wypiliście kakao. Po ubraniu jakiś szpilek, kurteczek i okularów przeciwsłonecznych z dodatkiem torby, wyszliście z mieszkania. Robert chciał cię odprowadzić.
     Weszliście do szarego budynku. No właśnie, gdzie ty pracowałaś? W firmie. Tylko jakiej? Sonne. Kto normalny by dawał swojej firmie nazwę "Sonne", czyli słońce? No kto? Jak to nawet nie ma nic ze słońcem wspólnego. Szary budynek, szarzy ludzie, a oni chcą zarobić coś na łapaniu słońca, obliczaniu zaćmienia czy czegokolwiek związanego z słońcem. Czy to była astronomia? Bóg wie. Robert, gdy zobaczył tutaj tych twoich wszystkich współpracowników zaczął ci współczuć.
-Ej, Kaśka, ja ci współczuję tej pracy tu...- westchnął po polsku.
-A mi pan nie współczuje?- zaśmiał się twój ulubiony "astronom" Eryk.- Eryk Wajman. Nie, nie gram w tym słynnym polskim serialu. Po prostu Allah mnie tak ukarał- tak, Eryk wierzył w Allaha, a wierzenia był islamskiego. Był mega sympatyczny mimo tego.
-Robert Lewandowski- podał mu dłoń Lewandowski lekko zdziwiony.- Wierzysz w Allaha?- spytał.
-Tak, mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza- uśmiechnął się Eryk.
-Nie, skąd... Tylko mnie zaskoczyłeś pozytywnie- przyznał Robert.- I tak, współczuję wam obydwóch. Dobra- klasnął lekko w dłonie.- Będę się zbierał, trzeba się wyspać- spojrzał na ciebie z rozbawieniem.
-Pa- ucałowałaś go w policzek i rozstawszy się po chwili z Erykiem poszłaś na swoje stanowisko pracy.
      Siedziałaś i układałaś Pasjansa. Postanowiłaś wejść na pocztę e-mail firmy. W końcu jesteś ich sekretarką. Kilka set nowych e-maili. Dwa o współpracy. Jedno od Beiersdorf AG z Hamburgu, a drugie od Siemens AG z Monachium. Poszłaś do szefa i mu to przekazałaś. Powiedział, że masz zwołać spotkanie na dwunastą to i tak zrobiłaś.Wydzwoniłaś do wszystkich "podszefów" i zgodzili się przyjść. W końcu żal by było nie przyjść, a to ich obowiązek. Twój też.
      Do dwunastej znalazłaś obydwie firmy na Internecie i przygotowałaś projekt. Tak patrząc na to z twojego punktu widzenia wolałabyś firmę z Monachium. Po pierwsze jest wyżej notowana, a po drugie jej główną branżą jest technologia i byście mieli chociażby nowe teleskopy czy jak Pan je zwał.

_________________________________________________________________________________
I jest sobota wieczorem (jak nie w nocy dla niektórych... 21 dopiero ;D ) i dodaję to na bloga. Cóż, wyszło jak wyszło, zostawię to bez komentarza :) Hm... Mam pomysł na nowe opowiadanie, ale chcę skończyć te i Alka... A na to mam jeszcze wiele planów, np. ten wyjazd do Turcji i poznanie Svena, bo jeszcze Kaśka go nie poznała, z resztą ja też :D 
No to co? Do czwartku jak się wyrobię? :) No to hop! :D 

czwartek, 19 marca 2015

Rozdział 13.

      Jak co dzień wstałaś. Poniedziałek. Szary dzień bez przyszłości... Ale gdyby nie poniedziałek, to by był od razu wtorek... Po- niedziałek. Po niedzieli. Nie ogarniasz tego. Ubrałaś się i podążyłaś do kuchni. Zjadłaś śniadanie i poprawiłaś blond włosy, robiąc sobie przy okazji, tzw. kłosa. Spojrzałaś na godzinę. Trzeba się zbierać. Nasunęłaś na stopy czarne szpilki z czerwoną podeszwą, wzięłaś torebkę z niezbędnymi rzeczami i nałożyłaś beżową kurteczkę skórzaną. Wyszłaś z mieszkania i je zakluczyłaś. Schodziłaś schodami w dół i poprawiłaś sobie okulary przeciwsłoneczne, które założyłaś, gdy wychodziłaś z mieszkania.
     I się zaczęła monotonia- dom-praca-Maria-dom. Normalka. Masz nadzieję, ale taką cichą, że Maria kiedyś będzie ci mówiła wszystko- od pierwszego chłopaka, po pierwszy dzień w innym kraju, czy po pierwszą zdradę. Kochasz ją. Traktujesz ją jak córkę. Chcesz mieć dzieci. Taak, chcesz je... Tylko z kim?
    Twój plan na dzisiaj jest prosty- przeżyć bez tabletek. Ogólnie to zapomnieć o tym, że siedzisz w biurze układając Pasjansa, gdy za drzwiami szef puka inną sekretarkę. Normalka. To są Niemcy, tego nie ogarniesz. A może byś wróciła do Polski, do Poznania?
     Twoja praca się skończyła- jest czternasta. Swoje kroki skierowałaś do przedszkola. Zostałaś przywitana głośnym "Dzień dobry" w języku niemieckim. Ty się w odpowiedzi uśmiechnęłaś i odebrałaś Marię z owego budynku. Poszłyście do mieszkania i zjadłyście jedzenie, które zakupiłyście w restauracji kilka ulic wcześniej.
     Maria się bawiła, ty sprzątałaś. Jak zawsze. Usłyszałaś pukanie do drzwi. Drzwi otworzyła Maria.
-Lewy!- krzyknęła szczęśliwa.
-Cześć, mała- uśmiechnął się, a ty spojrzałaś na niego.- Cześć duża- zaśmiał się.
-Cześć wielki- wytknęłaś mu język.- Co chcesz?- spytałaś.
-Idę na trening i chciałem się spytać czy idziesz ze mną i z Marią- uśmiechnął się.
-Mogę iść- uśmiechnęłaś się i założyłaś kurtkę, szpilki i nasunęłaś okulary przeciwsłoneczne.To samo zrobiła Maria.- A co to się stało, że przyszedłeś mnie zaprosić na trening?
-Błaszczu kazał byś poznała Svena- wzruszył ramionami.
     Szliście się ciesząc z tego co macie. Przyjaźń i Marię, która co chwilę stykała wam dłonie. Śmialiście się z niej, a ona chciała was jakoś, no ... Spiknąć. Weszliście na stadion, a ona pobiegła do Piszczka. Uśmiechnęliście się do siebie z Lewandowskim i ty poszłaś na trybuny, a on do szatni się przebrać. Po jakichś piętnastu minut obserwowałaś z młodą trening piłkarzy. Jezu, ile oni biegają... Ale dla każdej miłości ważne są poświęcenia. Nawet dla takiej, dla której ci się wydaje bezsensowna. Ale cóż... Ty takowej nie masz...
      Trening się skończył, a Piszczek wziął ze sobą Marię. Ty czekałaś na Lewandowskiego przed stadionem i wyszedł pierwszy Marco. Próbował cię zagadać, byś poszła z nim, ale ty już to obiecałaś Lewandowskiemu.
      Gdy wróciłaś do domu wyciągnęłaś dziennik. Zaczęłaś pisać...
20.04.2015 rok.            
Dortmund, Niemcy.
 Chcę żyć. Czuję swój stan. Mam dla kogo żyć. Chcę tego w pełni serca... 
Mająca nadzieję- Madejka. 
       Tak, chcesz żyć. Masz dla kogo- Maria. To twój mały kwiatuszek, serduszko małe... Kochasz ją.

--------------
Tak oto powstawszy to coś w pełnym płaczu z barku weny. Nie mogę >.< Taki oto, zbyt opisowy. Wolicie jak opisuję czy jak są dialogi? Czekam na komentarze... :) 

piątek, 6 marca 2015

Rozdział 12.

      Przed twoimi oczami widniał wielki transparent: "KASIU! DZIEŃ DOBRY, KOCHAM CIĘ! :)" i już wiedziałaś, kto kręci się po twoim domu. Lewandowski. Wstałaś, rozciągając się na wszelkie strony wydając przy tym nieznane ci dźwięki. Narzuciłaś jakiś rozciągnięty i rozpinany sweterek i poszłaś do kuchni, gdzie był Lewandowski. Oparłaś się cicho o framugę i obserwowałaś napastnika w zabawie z patelnią.
-No to widzę, że pan Lewandowski się zgubił i nie wie, gdzie jest olej?- zaśmiałaś się, a on przestraszony podskoczył i uderzył głową o drzwiczki szafki, w której szukał oleju.
-Wstałaś już?- spytał zaskoczony masując sobie czubek głowy.- No to gdzie jest olej?
-Na dole w szafce obok lodówki.- uśmiechnęłaś się.- Dzięki za ten transparent i za prawie śniadanie...- uśmiechnęłaś się znowu.
       Patrz, jeden mały gest, a zapominasz o desperacji. Może jak tak dalej pójdzie to się jej pozbędziesz raz na zawsze?
-A właściwie jak tu wszedłeś?- spytałaś, podając Robertowi jajka.
-Wiesz, dorobiłem sobie klucze...
-Włamałeś się.- stwierdziłaś, przerywając mu wypowiedź, która zapowiadała się długą historią.
-Tak.- potwierdził i zaczął robić jajecznicę.- To miało trochę inaczej wyglądać, bo miało być śniadanie do łóżka, a tu lipa...- zrobił smutną minę.
-Okej.- poszłaś do łóżka i udawałaś, że śpisz.
      Piętnaście minut później przyszedł Robert z tacą, a na tacy jajecznica, kanapki z Nutellą, kawa i ketchup. Podziękowałaś Robertowi i zaczęłaś jeść. Widziałaś, ile mu to szczęścia sprawia, ile się uśmiecha. Tylko nie wiedziałaś, skąd on wiedział, że preferujesz jajecznicę z kanapkami z czekoladową mazią i ketchupem. Spytałaś się go, skąd on wiedział, a on odpowiedział:
-No wiesz... Nutella to była jedyna rzecz do chleba, jaką miałaś i pomyślałem, że to będzie dobrze, a ketchup, bo sam preferuję jajecznicę z ketchupem.- wyszczerzył się, ale dość niepewnie.
-No dobrze...- spojrzałaś na niego.
      Bałaś się, że odnalazł twój dziennik sprzed trzech miesięcy. Ale to mało możliwe. Przecież masz go włożonego w rękaw starej koszulki, a stara koszulka leży w małym kartoniku, mały kartonik w średnim, a średni kartonik w dużym, a sam duży karton jest przykryty warstwą ciuchów na dnie szafy. Nie, nie mógł go znaleźć.
       Do południa świetnie się bawiłaś z Lewandowskim. Karaoke, wspólne sprzątanie, pięknie. Coraz bardziej się do niego zbliżałaś. Zjadłaś zupkę chińską i postanowiłaś znaleźć swój dziennik, który prowadziłaś od początków desperacji. Nie uzupełniłaś go od trzech miesięcy, a dokładniej odkąd spotkałaś Lewandowskiego.
        Taak, to już trzy miesiące... Chyba. Straciłaś rachubę czasu. Wyjęłaś dziennik i go otworzyłaś. Ostatni wpis był przed wyjazdem do babci. A, to nie trzy miesiące... Góra miesiąc. Chociaż nie... Tydzień. Tak, góra dwa tygodnie. A nie wiem już sama. Ty też nie.
      Wzięłaś długopis i zaczęłaś pisać...
    18 kwiecień 2015, Dortmund. 
Jestem zrozpaczona. Ale nie tak jak zawsze. Jakoś tak w ten sposób... Ten miły? Nie. Z resztą nie wiem. Nie mam siły, by żyć. Ale... Są ludzie, którzy mi pomogą, nawet kiedy będzie źle. Mam taką nadzieję. Robert, Marco, Maria, Łukasz, Kuba... Lubię ich. Ale czy oni mnie? 
Tyle im zawdzięczam. Chociaż Kubę znam kilka godzin...Ale Robertowi tak. Dzisiaj nawet się uśmiechałam i śmiałam, tak szczerze, ba! Nawet teraz mam uśmiech, gdy o tym piszę :) Marco? Oj, tak Marco. To dobry przyjaciel :) Maria- kocham te dziecko. Ma już chyba plan jak mnie zeswatać z Robertem albo Marciem :D Tylko muszę dojść do takiej formy, jaką powinnam mieć :P Od poniedziałku idę do pracy :/ Już. Chociaż kilka dni wolnego dobrze robi. Łukasz to jest całkiem fajny chłopak, ale dla mnie przyjaciel. To tata Marii :) A Kuba? Ma żonę ;)
Dowiedziałam się, że mam lecieć z Lewym, Resuem, Piszczkami, Błaszczykowskimi i jakimś Svenem do Turcji, a dokładniej do Eftalia Resort czy jakoś tak. 
Nie powiem, wakacje zapowiadają się ciekawie, ale zobaczymy co będzie. 
No cóż, muszę już lecieć. 
Chora psychicznie, całe życie nieszczęśliwa... Inaczej Kasia Madej. :P 
      Twój tłok myślenia jest dziwny, tak bardzo. Ale co masz na to poradzić? No nic....

_____
No to jest kolejny :p Brzydki, ohydny i wql...Jakiś taki inny... Zbyt romantyczny? :P
KOMENTARZE, KOMENTOWAĆ! PLIZ! 

piątek, 27 lutego 2015

Rozdział 11.

      O szesnastej usłyszałaś dobijanie się do drzwi. Poszłaś otworzyć i twoje spojrzenie wyrażało jedno "Co kur..!?", bo przed drzwiami stał w samej osobie Kuba Błaszczykowski, a za nim podążał Marco.
-Cześć. Kuba Błaszczykowski.- podał ci dłoń.
-Cześć. Kasia Madej.- uścisnęłaś jego dłoń z uśmiechem.- Śmiało, zapraszam do salonu.- powiedziałaś i pokazałaś gdzie.- Marco, zabiję cię.- warknęłaś na niego, a on się szeroko uśmiechnął.- Czego się napijecie? Kawy? Herbaty?- spytałaś.
-Soku.- wyszczerzyli się piłkarze.
-Jabłkowego? Jabłkowo- miętowego? Pomarańczowego?- dopytywałaś.
-Jabłko- mięta.- znowu się wyszczerzyli.
      Poszłaś nalać soku do szklanek i wróciłaś z ciastkami do tego. Jak szłaś do salonu, słyszałaś szepty "Nie, ty jej powiedz" i "Jesteś facetem? To to zrób!". Weszłaś i się spytałaś, o co chodzi.
-No bo wiesz... Teraz jest kwiecień i w lipcu planujemy całą naszą grupą, czyli z Lewym, Piszczem i jego dziewczyną i jego córką, ze mną i moją żoną, Marciem i ze Svenem, chcemy pojechać do Turcji na wakacje. Chciałabyś z nami jechać?- spytał Kuba. Zaskoczył cię.
-Eee... No powiem, że mnie zaskoczyłeś... Ale... Wtedy tak na własną rękę czy z jakiegoś biura podróży?- spytałaś.
-Na własną rękę. Samolot sami sobie załatwimy, hotel też, tylko teraz zbieramy osoby. - powiedział Marco.
-No wiecie... Ile wtedy by to wyszło?
-Jeszcze nic nie wiemy, ale na początku chcemy zobaczyć, czy ten pomysł nam wyjdzie. Jeszcze musimy iść do Svena i Lewego, a Lewy jak to Lewy spyta się, czy jedziesz.- zaśmiał się Błaszczu.
-No powiedzmy, że jadę. A wtedy gdzie i do jakiego hotelu?
- Do hotelu Eftalia Resort. Wpisz se na necie.- uśmiechnął się Marco.
-Dobra, później... A wtedy na ile?
-No na dwa tygodnie. Kobieto, prosta odpowiedź: Tak. Nie masz innego wyboru.- zaśmiał się Błaszczykowski.
-Widać, że Polak.- uśmiechnęłaś się.
-No baa...- wypiął dumnie pierś.
-Dobra, zgadzam się.- zgodziłaś się w końcu.
     Chłopaki poszli około osiemnastej, zapewne do Lewego, a potem do tego całego Svena. Weszłaś na internet i wpisałaś nazwę hotelu. Twoja reakcja- otwarta buzia, szerokie oczy i później pisk. Dopiero kwiecień, a ty już chcesz tam jechać. Już teraz, natychmiast!
      Zadzwoniłaś do babci i rozmawiałyście do późnej pory- 22. Wykąpałaś się i poszłaś spać.
      Rano, gdy się obudziłaś, zaczęłaś krzyczeć ze strachu, bo ktoś cię zakneblował. Znaczy się, że nie zakneblował. Związał oczy. Ale skoro zawiązał ci oczy, a zapomniał o rękach, to raczej nic strasznego nie będzie. Odwiązałaś opaskę na oczach i pisnęłaś. Z zachwytu.
  ----
Ale ze mnie kłamczucha, nie? :> Mówiłam, że nic się nie pojawi, a tu suprajs, jednak coś się pojawiło :D Do kitu, bez sensu i w ogóle okropne, ale jest :) Ja już lecę, jest późno, chociaż i tak będę tu długo siedzieć i tego... :P Do następnego :) 

piątek, 20 lutego 2015

Rozdział 10.

      Co wczoraj się wydarzyło? Nic. Poza tym, że Robert pobił Marco i się pokłóciłaś z brunetem. A poza tym to nic, zupełnie nic. Pustka. Zero szczęścia. No i smutek. Jak zawsze. W końcu masz depresję. Kiedy owa depresja się pojawiła w twoim życiu? Pierwsze objawy dawała na drugim roku liceum. Pierwszy twój chłopak? Miałaś go przez pół roku. Miał na imię Karol. I to właśnie przez niego zaczęłaś mieć depresję. Wykorzystał cię. I to okropnie. To z nim straciłaś dziewictwo. I dlatego tak krzywo patrzysz na każdego spotkanego czy nowo poznanego chłopaka. Teraz uważasz komu ufasz. A później jak się ona rozwinęła? Ledwo co zdana matura z powodu choroby, wyjazd do babci i do Niemiec, samotne życie przez prawie trzy lata. I teraz co?
      Pojawili się, tak nagle, brunet i blondyn. Obydwaj przystojni i kochani. Kochani na swój sposób. A ty jak na razie kochasz tylko swoją babcię i małą Marię Piszczek. Rodziców się wyparłaś. Masz dwadzieścia dwa lata, a już się zachowujesz jakbyś miała co najmniej pięćdziesiątkę.
      Czas się zmienić. Czas znaleźć przyjaciółki i znaleźć zainteresowania. Czas zacząć żyć jak normalna dwudziestoletnia kobieta.
      I postanowiłaś iść dzisiaj na dyskotekę. Ubrałaś granatowe spodnie, koszulę, której rękawy podwinęłaś na 3/4, i śliczne białe botki, które miesiąc temu zakupiłaś. Do tego dobrałaś łańcuszek i zawieszkę do łańcuszka. Zrobiłaś makijaż oczu i związałaś swoje blond włosy w kucyk. Na domiar tego maznęłaś usta swoim brzoskwiniowym błyszczykiem  i jak to miałaś w zwyczaju związałaś włosy w kucyk.
      Tak przygotowana na dyskotekę wyszłaś z mieszkania i wpadłaś na Lewandowskiego, który stał pod twoimi drzwiami z bukietem róż. Spojrzałaś na niego z politowaniem. Zaczął cię przepraszać.
-Weź się zamknij, idź włóż te kwiaty w jakąś szklankę z wodą i zamknij mieszkanie. Przyjdę po klucze jakoś po północy, chyba że mi się znudzi wcześniej. Tylko daj mi numer mieszkania.- powiedziałaś szybko.
-Czterdzieści trzy.- mruknął, a ty mu podałaś klucze i poszłaś w stronę klubu.
     Bawiłaś się świetnie. Tylko że sama albo z jakimiś pijanymi pajacami. Około dwudziestej drugiej próbowałaś dodzwonić się do Marca, ale jak widzę nadaremno. Jednak z łaski swojej oddzwonił pół godziny później. Powiedział, że miał pilną rzecz do załatwienia. Taa, o dwudziestej drugiej w piątek. Super. Przed dwudziestą trzeciej przyszedł i tańczyłaś z nim, przytulając się. Poczułaś od niego charakterystyczną woń wina. Musiał pić. Przed wyjściem. Był pijany. A ty byłaś zła na niego. Nie odzywałaś się do niego i tak jak powiedziałaś mu przez telefon poszłaś o północy do Roberta. Byłaś lekko wstawiona, bo piłaś drinki, a mała dawka wódki czy piwa to już u ciebie źle wpływa. Dlatego pijesz wino. Nic ci po nim nie jest. Zapukałaś w drzwi ze złotą tabliczką "43". Otworzył ci zaspany w samych bokserkach. Musiałaś przyznać, że miał całkiem dobrze zbudowane ciało.
-Cześć, mogę kluczyki od pokoju?- spytałaś jak na twój stan dość trzeźwo.
-Hej. Słuchaj, może prześpisz się u mnie, bo widzę, że jesteś dość pijana i aż się dziwię, że Marco cię zostawił w takim stanie.- powiedział i wciągnął cię do mieszkania. Poszliście do sypialni, a Robert przyklęknął przy komodzie i po chwili wyciągnął ci koszulkę i ci ją podał.- W łazience w dolnej półce jest ręcznik. Idź się wykąpać i ubierz tą koszulkę i idź spać. Dobranoc.- już chciał wychodzić.
-Robert!- zatrzymałaś go.- Dziękuję, dobranoc.- uśmiechnęłaś się i poszłaś do łazienki.
       Zasnęłaś o drugiej w nocy. Gdy się obudziłaś o dziewiątej zdziwiłaś się, gdzie jesteś. "Ach, no tak. U Lewego." pomyślałaś. Wstałaś, wzięłaś swoje ubrania z dyskoteki i poszłaś do łazienki, gdzie się przebrałaś. Co jak co, ale nie lubiłaś długo leżeć w łóżku. Ta migrena... Wyszłaś z sypialni i weszłaś chyba do salonu, bo leżał tam Lewandowski. Patrzał się na biały sufit, błądząc gdzieś myślami. Przysiadłaś na fotelu. Obserwowałaś go. Leżał ubrany w białą koszulkę, opinającą jego ciało i w granatowe spodnie.
-Rob...- zaczęłaś nieśmiało.- Przepraszam, że zakłócam twoje zamyślenie, ale chciałam cię poinformować, że dziękuję za nocleg i że idę do siebie.- powiedziałaś i wstałaś z fotela.
-Nie, nie, poczekaj, Kasiu.- szybko wstał z łóżka.- Chodź na śniadanie. Co powiesz na jajecznicę?- szybko przeszedł do kuchni, zaglądając do lodówki. Poszłaś za nim. -Kawy? Herbaty?- spytał, wstawiając wody w czajniku elektrycznym.
-Herbaty, ale Rob...
-Wyspałaś się?- spytał, szukając patelni na jajecznicę.
-Tak, ale...
-Dobrze się bawiłaś na zabawie?- znowu ci przerwał.
-No można tak powiedzieć, ale Robert...- chciał znowu ci przerwać.- Nie przerywaj mi, bo wybiegnę z krzykiem, że mnie gwałcisz.- zaśmialiście się, a Robert sięgnął jeszcze po olej i zaczął robić jajecznicę. - No kurde, przez ciebie zapomniałam.- walnęłaś się w czoło i usiadłaś przy stole. -Daj, może pomogę.- odebrałaś od niego patelnię.- A ty zrób herbatę.- zaśmiałaś się i zrobiłaś jajecznicę.
      Zjedliście śniadanie w świetnych humorach, a ty poszłaś pół godziny później do swojego mieszkania z numerem trzydzieści dziewięć. Zaczęłaś sprzątać z włączoną muzyką.Około czternastej twój żołądek dał o sobie znak i musiałaś coś zjeść. Te coś, to była jakże zaufana zupka chińska. Coś ostatnio gustujesz w chińskich jedzeniach...

---------------
 Wybaczcie :( Nic się nie pojawi chyba do marca, chyba że nastąpi mnie przełamanie wenowe. Brak weny, blokada twórcza. Wiecie, nie? ;/ Tak samo na opowiadaniu o Alku nic nie powstanie do marca. Trzymajcie kciuki o szybki powrót do pisania. Do popisania :) ! 

poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział 9.

      O osiemnastej miałaś lot z Dortmundu do Poznania. Swoje miasto przywitałaś kaszlem. Czyli normalka. Wzięłaś swoje bagaże i poszłaś do bloku. Otworzyła ci starsza pani, bo zmieniłaś zdanie i nie pojechałaś do Olki. Od razu wpadłyście sobie w ramiona, przewracając twoje bagaże. Babcia cię wycmokała i weszłyście do jej mieszkania. Do 20. roku życia mieszkałaś właśnie z nią. Sama namówiła cię na Dortmund, sama tam kiedyś mieszkała. Ojciec też ją wyrzucił z domu. Ale dobra. Babcia, jak to babcia musiała cię nakarmić, bo według niej, chudo wyglądasz. Ile wy się naśmiałyście, ile tego... Około dwudziestej włączyłaś dopiero telefon.
-Gdzie ty jesteś!?- napisał Robert.
-Cześć. Rob mi mówił, że cię nigdzie nie ma... Gdzie jesteś? Nic sobie nie zrobiłaś?- napisał Marco.
      Nie odpisałaś im. Nie powiedziałaś im, że wyjeżdżasz. To było tak na spontanie, dwa dni po "randkach". Caluteńkie dwa dni.
       U babci byłaś cały tydzień. Ile ty przytyłaś, matulu! Weź się teraz odchudź sama. Na ostatni dzień, przed wylotem, poszłaś do przyjaciółki- Olki. Ile wy się naopowiadałyście, ile pośmiałyście. W końcu dwa lata się nie widziałyście! O czternastej miałaś lot powrotny, więc około siedemnastej, po wszystkich zakupach, mogłaś się położyć w spokoju. Myślałaś, że w spokoju, bo ten spokój zakłócił ci nikt inny jak Lewandowski.
-Gdzie ty byłaś!?- naskoczył na ciebie.
-A może by jakieś "cześć"?- spojrzałaś na niego, swoimi oczętami.
-Gdzie byłaś?- spytał już spokojniej i wszedł ot tak do twojego mieszkania.
-W Poznaniu.- odpowiedziałaś.- I w ogóle co cię to obchodzi? Nie jesteśmy razem.- warknęłaś, zamykając drzwi.
-Bo cię kocham, rozumiesz?- powiedział i zbliżył swoją twarz do twojej.
-Rozumiem. Ale ja...- próbowałaś się odsunąć, robiąc kroki w tył, lecz wkrótce uderzyłaś w ścianę plecami. -Fuck.- mruknęłaś. Coraz bardziej się przybliżał do ciebie i już miał cię całować, ale ty, szybka i sprytna schyliłaś się w dół i poszłaś do kuchni.- Napijesz się czegoś?- spytałaś, a w odpowiedzi usłyszałaś zamykane drzwi.
       Oparłaś się o ścianę i zjechałaś po niej, chowając twarz w dłoniach. Tak, płakałaś. Ze swojej głupoty. I co z tego, że masz dwadzieścia dwa lata? I co z tego, że śmiejesz się z innych dziewczynek, które mają rozterki życiowe, bo nie wiedzą, czy mają wybrać tego ładniejszego czy tego z większym bickiem? Nic. Teraz jesteś tak trochę podobna do nich. Ale... No tak, cała ty, nic nie wiesz...
        Przestraszyłaś się. Bałaś się tego, że pójdziesz od razu z nim do łóżka... I nagle ktoś lekko do ciebie zapukał. Wstałaś i słabym krokiem podeszłaś do drzwi. Czułaś, że zaraz zemdlejesz. Ale ty się nie dajesz i otwierasz drzwi.
-Cześć.- uśmiechnął się Marco. Lekko ucałował cię w policzek.
-Hej...- westchnęłaś i wpuściłaś go do mieszkania. Gdy wszedł, zamknęłaś drzwi.
-Płakałaś?- spytał, a ty szybko wytarłaś łzy.- Dobra, mniejsza. Gdzie byłaś?- spytał.
-W Poznaniu.- odpowiedziałaś krótko.- Napijesz się czegoś?- spytałaś, wchodząc do kuchni. Marco wszedł za tobą.
-Masz jakiś sok?- spytał.
-Pomarańcza.- uśmiechnęłaś się zachęcająco.
-A to poproszę, lejdi.- zaśmiał się, a ty za nim, wyciągając dwie szklanki i lejąc do nich sok.- A po co byłaś w Poznaniu?- spytał.
-Do babci pojechałam.- powiedziałaś, a Marco spojrzał na ciebie, byś kontynuowała.- Nie daję już sobie rady. Wiodłam spokojne życie, a tu nagle Robert się pojawił, potem ty, a na domiar tego ten wyrostek. I już czasami nie wytrzymuję.- i znowu wybuchnęłaś śmiechem. Desperackim. I później zaczęłaś płakać.
-Cii, skarbie...- kucnął przed tobą Marco i trzymał za dłonie. -Brałaś tabletki?- spytał.
-Nie...- wyszeptałaś.
-Gdzie je masz?- spytał.
-Nie, no co ty... Nie będę ich teraz brała, jest już dobrze.- uśmiechnęłaś się i wytarłaś łzy.
       Marco cię przytulił. Najmocniej. Czułaś się bezpiecznie. Do swoich nozdrzy wciągnęłaś zapach perfum. Namiętne i delikatne. Już pokochałaś ten zapach. Ale.. Nie wiesz czy pokochałaś jego całego. Od stóp po czubek głowy. Jakąś godzinę później, żegnaliście się, stojąc w progu. Schodził Lewandowski.
-Przytul mnie.- wyszeptałaś i przytuliłaś się do Marco, a Marco do ciebie.- Dziękuję.- ucałowałaś go w policzek.- Do zobaczenia.- uśmiechnęłaś się i zamknęłaś drzwi.
       Usłyszałaś kłótnię między nimi. I nagle...
-Zostaw go! Robert!- wybiegłaś do nich w dobrym momencie, gdy Robert bił Marco.- Czy ty głupi jesteś? Od razu się bić!? Pomyśl czasami!- krzyczałaś na niego. -Wszystko dobrze?- podeszłaś do Marco.
-Tak, dzięki.- uśmiechnął się.- Do zobaczenia.- i odszedł.
-A ty to czasami myślisz!? Umiesz myśleć!? Już nie mogę się do nikogo tulić!? Ani całować w policzek!? Nie chodzimy ze sobą, więc mam prawo!- krzyczałaś na cały blok, jak nie na całe osiedle, ale tutaj mieszkają Niemcy, więc polskiego nie zrozumieją.
-Kasiu, ciszej...- szepnął Robert.
-Co ciszej!? Myślisz, że jesteś jakimś marnym piłkarzykiem, to możesz wszystko!? Nie przeniesiesz gór! Aaa! Odwal się!- krzyknęłaś, gdy chciał cię przytulić. Zamknęłaś drzwi z głośnym trzaskiem. -Cholera, i weź tu teraz któregoś wybierz.- wyszeptałaś do siebie i poszłaś się wykąpać, zjeść kolację i spać.

---------------------------
Jestem! Tak i oto przyszło takie coś na wasz Enthernet! XD Czy Internet, jak wolicie. Z góry przepraszam, za to coś... Oj się narobiło. :D Zrobię zakładkę "Bohaterowie", gdzie będziecie mogli zobaczyć wygląd najgłówniejszych bohaterów. Także no... Do kolejnego! :) 

sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział 8.

     Wróciłaś do mieszkania najedzona. Marco odprowadził cię pod blok. Trochę się ochłodziło, więc ubrałaś czarną kurteczkę z ćwiekami, białą sukieneczkę, rajstopy, botki i torebeczkę. Do tego dobrałam złotą bransoletę. Wypsikałaś się czekoladowymi perfumami i umalowałaś się w lekki makijaż oczu. I równo o szesnastej zadzwonił dzwonkiem do twoich drzwi Robert. Wyszłaś i przywitałaś się z nim. Śmialiście się, rozmawialiście... Jak za dawnych czasów... Nagle zeszliście na temat rozmowy o tej "pomocy".
-Możesz na mnie nakrzyczeć. Bo to jest kłamstwo.- przyznał się Robert.
-Wiedziałam...- mruknęłaś i weszliście do parku. -Robert... Dlaczego ty tak reagujesz, jak rozmawiamy o Marcu albo jak z nim jestem?- spytałaś.
-Ale jak reaguję?- spytał udając głupka.
-No, naskakujesz na mnie... Krzyczysz i w ogóle...- mruknęłaś.
-Bo martwię się o ciebie, jesteś dla mnie ważna.- spojrzał na ciebie z miłością.- Szybko się zakochuję i chyba właśnie się zakochałem...
-We mnie?- spytałaś.
-Tak, Kasiu... Chcesz ze mną chodzić?- spytał.
-Nie jestem gotowa na związek, uwierz mi...
-Doskonale cię rozumiem...- uśmiechnął się smutno.
      Później poszliście do swoich mieszkań i zadzwonił do ciebie Marco. Rozmawialiście na głośnomówiącym, a ty zmywałaś makijaż. Trochę słońce świeciło ci w twarz, a ty się śmiałaś jak głupia, gdy Marco opowiedział ci kawał o Polaku, Czechu i Rusku. Później opowiedział ci o blondynce i powiedział, że musi kończyć. Pożegnaliście się i dokończyłaś zmazywanie makijażu. Swoje blond włosy związałaś w koka, z sukienki przebrałaś się w dresy. Zjadłaś kolację i oglądałaś telewizję.
    Zastanawiasz się, czy ty przypadkiem nie lecisz na dwa fronty. Chyba tak. Boisz się, że zakochasz się w obydwóch. A zaryzykujesz i wrócisz do Polski, chociażby na tydzień. Do Olki. A co...

_______
Krótki, ale szybko dodałam, można się cieszyć. SUPRAJJS :) Chciałam popracować tutaj na blogu, ale zaraz jadę na imieniny "babci".  Do następnego ;) 

piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział 7.

      Płaczesz i czujesz ból głowy. Po chwili zasypiasz. Budzisz się o szóstej rano i masz mdłości. To u ciebie normalne. Dzisiaj nie idziesz do pracy, ale znając życie przyjdzie osobnik, z którym wczoraj tak jakby się pokłóciłaś. Lubisz go. Nawet bardzo. Często ci go brakuje. Dlaczego?
      Nie wiesz sama. Taka przeplatanka. Lubisz go, ale nie wiesz dlaczego ci go brakuje. Boisz się odrzucenia, ale chcesz z nim być. Czyli normalka. Słyszysz pukanie do drzwi w okolicy godziny siódmej. Idziesz zdziwiona otworzyć i widzisz duży bukiet róż na wycieraczce. Bierzesz ten bukiet i zauważasz karteczkę z jakąś wiadomością. Zamykasz drzwi i idziesz do kuchni, by włożyć bukiet w jakąś długą szklankę. Otwierasz karteczkę.
Cześć Kasiu :) Tu Marco ;) Wiem, że może jak się dowiedziałaś, że to ode mnie kwiaty wywalisz je. Ale nie umiem przepraszać. Dlatego przepraszam... :* PS. Przyjdź o 11 do najlepszej kawiarenki w mieście, wiesz do jakiej, lubisz ją. :) 
     Czyżby on cię chciał zaprosić na randkę? Tak! Chwilę sobie analizujesz, to co ci napisał Marco. Idziesz pod długi, gorący prysznic. Po wyjściu spod prysznicu, wysmarowałam się przeróżniejszymi olejkami, balsami...Była godzina dziewiąta. Trochę się wymalowałaś- korektor na niedoskonałości, tusz do rzęs, kredka do oczu, cień do powiek... Na ubiór wybrałaś sweterek, bokserkę, jeansy i szpilki. Po sprawdzeniu godziny okazało się, że malowanie się i przebranie się zajęło ci godzinę. Wypsikałaś się swoimi ulubionymi czekoladowymi perfumami, dobrałaś kolczyki, wisiorek i bransoletkę. Narzuciłaś jeszcze szybko małą, czarną torebeczkę i wyszłaś z mieszkania, ówcześnie je zamykając. Przy wychodzeniu z bloku, zderzyłaś się z Lewandowskim.
-No proszę, idziesz do Marca, co?
-A nawet jeśli, to nie możesz mi tego zabronić.- uśmiechnęłaś się z pogardą i ruszyłaś do twojej ulubionej kawiarenki, wyglądem nieróżniącą się od pozostałych kawiarenek.
     Weszłaś i przy oknie siedział Marco. Lekko się uśmiechnął i wstał. Podał ci dłoń z przywitaniem. Lekko skinęłaś głową i gdy Marco odsunął ci krzesło, bardzo się zdziwiłaś. Usiadłaś, a on przysunął cię do stoliku. Był ubrany w czerwoną, kratkowaną koszulę i czarne dżinsy. Poczułaś od niego całkiem przyjemne perfumy. Po chwili przyszedł kelner, a ty z pamięci od razu podałaś zamówienie; zielona herbata i kremówka. Marco także zamówił kremówkę, ale ziołową herbatę. Widać było, że bardzo lubił tutaj siedzieć. Patrzał na ciebie, lekko się uśmiechając.
-Jak się czujesz?- zagadał.- Po tej operacji i tego?- uśmiechnął się.
-Dobrze, nie jest źle.- uśmiechnęłaś się.- A ty się pokłóciłeś z Robertem? Bo się chamsko zachowuje, jak mówimy o tobie... Okazyjne.- podkreśliłaś.
-Fakt, pokłóciliśmy się. Tak bardziej o ciebie. Bo ty mu się podobasz i gdy się dowiedział, że cię zaprosiłem na tak zwaną randkę, ostro się zdenerwował. Zaczął krzyczeć, że mam cię zostawić, uwierz mi. Zależy mu na tobie.- spojrzał na ciebie.- I mi też zależy na tobie...- wyszeptał.
-Lubię Roberta, ciebie też. No, ale... Nie wiem...- wyszeptałaś i dostaliście swoje zamówienia.
      Siedzieliście w ciszy, rozkoszując się kremówką i herbatami. W międzyczasie dwa razy zadzwonił do ciebie Robert, ale nie odebrałaś. Za trzecim razem, Marco powiedział:
-Odbierz.
       Przegryzłaś dolną wargę i odebrałaś telefon. Robert zaczął na ciebie krzyczeć, dlaczego nie odbierasz, że się martwi o ciebie.
-Zamknij się.- warknęłaś.- Robert, jestem z Marciem na kremówce. Chyba że czegoś bardzo chcesz. Jeśli tak, to nie krzycz na mnie i się uspokój.- powiedziałaś spokojnie. -Więc jak? O szesnastej idziemy na miasto?- uśmiechnęłaś się.
-Dobra. Do zobaczenia.- powiedział obrażony i się rozłączył.
-Idziemy na obiad? Bo już ta pora się zbliża.- Marco spojrzał na zegarek. Lekko przytaknęłaś.
        Twój towarzysz poszedł zapłacić, a ty czekałaś na niego. Wyszliście z kawiarenki pod rękę. Coś polubiłaś Reusa...

__________
Wiem, że spóźnione :(( Nie miałam weny i by kiszka wyszła.. Nie wiem kiedy następny. Nic nie obiecuję. Do popisania. 

piątek, 23 stycznia 2015

Rozdział 6.

      Wróciłaś do domu z targu. Przy powrocie kupiłaś coś do jedzenia. Na obiad weszłaś do jednej z sieci McDonald's i kupiłaś sobie dwa hamburgery i zjadłaś je. Posprzątałaś i w odwiedziny przyszła mała Maria z ojcem. Trochę jesteś speszona obecnością Łukasza. Wypytuje cię o relacje z Lewandowskim. Odpowiadasz krótko i stanowczo. Około dziewiętnastej Maria z Łukaszem wychodzą, a ty siadasz na kanapie i zaczęłaś płakać. Tak bezbronnie.
-Nie ma płakania!- mówisz sama do siebie i wstajesz zjeść kolację i spać.
       Rano poszłaś do marketu. Nie uważając, koszykiem uderzyłaś w koszyk jakiegoś mężczyzny. Po przyjrzeniu się mu, stwierdzasz, że to Marco Reus. Cicho klniesz pod nosem.
-Nie spodziewałaś się mnie?- spytał roześmiany.
-No jak widzisz nie jestem uszczęśliwiona.- warczysz.
-Wow, jaka groźna, boję się.- udał przestraszonego.
-Weź się zamknij, dobra? Nie jestem w humorze, bo cię spotkałam.- mówisz i odchodzisz od niego. Nie zorientowałaś się, że z torebki wypadły ci tabletki antydepresyjne. Masz depresję. Bardzo często daje oznaki.
-Hej, księżniczko, coś ci wypadło.- podchodzi do ciebie Marco przy kasie.
-Dzięki.- mruczysz i płacisz.
-Dlaczego jesteś dla mnie chamska? Co ci zrobiłem?- spytał nic nieświadomy Marco.
-Mam wiele powodów, jasne?- odpowiadasz. Oczywiście, że kłamiesz.
        Reus daje ci spokój. Wychodzisz z marketu i wracasz do domu. Nic ważnego nie kupiłaś- chleb, serki, potrawkę chińską, wędliny, warzywa, owoce- jedzenie tylko. Robisz sobie obiad i ktoś puka do drzwi. Klniesz znowu pod nosem i idziesz otworzyć.
-Kto zapragnął mnie odwiedzić i przerwać moją cholernie fajną ciszę?- warczysz po polsku.
-Też się stęskniłem.- usłyszałaś głoś słabego Roberta, a ty stałaś się cała blada.
-Robert?- piszczysz i próbujesz zamknąć drzwi.
-Kaśka, stęskniłem się.- wyznaje i wchodzi do mieszkania i cię przytula.
-Robert.- mówisz stanowczo i się od niego odsuwasz. - Napijesz się czegoś?- pytasz.
-Nie, dzięki. Mogę zostać na obiad? Bo czuję świetne zapachy.- powiedział.
-Jak chcesz.- mówisz i idziesz do kuchni, zrobić do końca obiad.- Robert!- wołasz go, a on po chwili przychodzi.
       Zjadacie potrawkę chińską. Robert bardzo ją chwali. Po chwili pyta się, co odwalasz przy Marcu.
-Jak co odwalam? Jestem normalna!- unosisz się.
-A te tabletki!? Te antydepresyjne!?- krzyczy.
-Nie twoja sprawa!- i biegniesz do sypialni, gdzie się zamykasz i płaczesz.
        Robert próbuje się do ciebie dodzwonić... Próbował już wszystkiego. I daje sobie spokój. Wraca do swojego mieszkania. A ty, mała i chuda, bezbronna... Płaczesz w sypialni w swojego pluszowego misia....

---------
Ta-da! Lipka ;) W końcu weekend ;P Zapraszam na kolejnego w środę 28 stycznia . :) Proszę, komentujcie- jeden komentarz = wiele motywacji! :) 

wtorek, 20 stycznia 2015

Rozdział 5.

       Robert nie może cię odwiedzać. Jest za słaby. Ty niekiedy odpuszczasz sobie wizyty u przyjaciela. Zastanawiasz się, czy powiedział prawdę na samym początku. Tą śpiewkę o matce i o fundacji. Niby nie ma kasy. Ale przecież jest piłkarzem, to niby dlaczego nie ma tej kasy?
        Nadszedł dzień, w którym opuścisz szpital. Chcesz się odciąć od Lewandowskiego, przynajmniej na tydzień. Szybkim krokiem wychodzisz ze szpitalu i napotykasz się na przystojnego blondyna.
-Hej, czy ty to przypadkiem nie ta Kaśka naszego Lewego?- zagaduje.
-Nie wiem.- odpowiadasz speszona i próbujesz odejść, ale blondyn nie chce ci dać odejść i idzie za tobą.- Słuchaj, nie znam cię zbyt. Kim jesteś?- pytasz.
-Marco Reus.- odpowiada i podaje ci dłoń.
-Katarzyna Madej.- z niechęcią podajesz dłoń Marcowi i wchodzisz do autobusu.
        Blondyn nie wszedł za tobą, bo poszedł do szpitala. Wypuszczasz powietrze z ulgą. Po półgodzinnej przejażdżce wychodzisz przed swoje osiedle. Wolnym krokiem idziesz do mieszkania i rozkoszujesz się zapachem osiedli. Tak bardzo ci ich brakowało. Niby czyste powietrze, ale jednak zabrudzone. Wchodzisz do swojej klatki schodowej. Nic się w niej nie zmieniło- pełno gratów i jeden wielki brud. Kochasz to. Wchodzisz do swojego mieszkania. Pierwsze co, to czuć ten charakterystyczny smrodek od niewietrzenia. Otwierasz okna i wietrzysz mieszkanie. Zamawiasz pizzę, ponieważ była pora kolacyjna. Zamówiłaś twoją ulubioną i zjadłaś przed telewizorem. I tak zasypiasz. Budzisz się o dziewiątej.
         Idziesz na targ w centrum Dortumundu. Kupujesz piękną beżową kurteczkę z ćwiekami. Już ją kochasz. Na dodatek kupujesz piękne czarne koturny, które świetnie pasują do kurteczki.

_____________________________________
O Jejxiu! Nie wiem jak wyszło, wiem, że okropnie. A teraz lecę się uczyć wierszu. Kolejnego rozdziału można się spodziewać w 23 stycznia (piątek). 

czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział 4.

     Obudziłaś się zlana zimnym potem. Śnił ci się koszmar. Któryś raz z rzędu.
     Tym razem biegłaś przez ciemny las w samym granatowym podkoszulku i krótkich spodenkach. Miałaś lekko spięte swoje brązowe włosy. Zapewne wstałaś i ktoś cię gonił. Dobiegłaś na skraj klifu. I musiałaś wybrać. Śmierć czy śmierć. Nożownik czy skała. Już miałaś wybierać, gdy nagle się zerwałaś ze snu.
      Spojrzałaś na wyświetlacz telefonu, który wskazywał godzinę piątą nad ranem. Zagrałaś w różne gry na telefonie i przyszła pielęgniarka.
-Widzę pani Kasiu, że nie może pani spać.- uśmiechnęła się ciepło, sprawdzając EKG.
-Koszmary mnie dręczą.- lekko się uśmiechnęłaś.
       Chwilę porozmawiałaś z pielęgniarką i przynieśli ci śniadanie. Zjadłaś tyle co kot napłakał, czyli prawie nic. Zadzwoniła Aniela, informując, że Łukasz za chwilę przyjedzie, by zabrać cię do Roberta.
      I nagle przed tobą stanął widok nożownika. Brunet o jasnozielonych oczach. Nie, to nie jest Robert, bo on ma szare oczy. Takie uwodzące... I ten nożownik był niższy od Lewandowskiego.
      Przyjechał  blondyn i zabrał cię do twojego przyjaciela. Miał otwarte oczy, lekko zmęczone. Spojrzał się na ciebie i wysłał lekki uśmiech. Też się lekko uśmiechnęłaś i chwyciłaś jego dłoń. Łukasz wyszedł z sali, zostawiając was samych.
-Żyjesz...- szepczesz.
-Ano...- uśmiechnął się.
-I nie umarłeś.- uśmiechnęłaś się.
-No jak żyję, to raczej nie.- zaśmiał się.
      Brakowało ci tego. Jego uśmiechu, szarych tęczówek, dotyku. Jego całego ci brakowało, jak nigdy w życiu. Czy to miłość? Po tobie można się wszystkiego doczekać. Nigdy nic nie wiesz, jesteś Diabłem w skórze Aniołka. Cała ty.

______________
Dupa dupa, dupa! :D Wiem... Lipa z miodem :D Haha. :D 

niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 3.

    Operacja się udała. Leżysz na łóżku szpitalnym czekając na Roberta. Obiecał ci, że przyjdzie zaraz po treningu. Przyszła twoja kuzynka z dzieckiem. Praktycznie nic o sobie nie wiecie. Nie wiesz, kto jest ojcem Marii. Aniela nic o nim nie mówiła. Nagle do twojej sali wchodzi Łukasz Piszczek. Otwierasz szeroko oczy, gdy podchodzi do Anieli i Marii i obie dwie przytula do siebie. 
-Łukasz Piszczek.- podaje ci dłoń. 
-Katarzyna Madej.- uścisnęłaś mu dłoń, lekko się rumieniąc, gdy musnął twoją dłoń ustami. - Gdzie jest Robert?- spytałaś, modląc się, by odpowiedział. 
-Oddział wyżej w sali sto osiem...- odpowiedział cicho. 
      Klniesz pod nosem wszelkie możliwe przekleństwa. Każesz Łukaszowi, by szedł po wózek inwalidzki. Chcesz iść do Lewego. On był przy tobie, gdy ty leżałaś i cierpiałaś. Znosił każdy twój ból. A ty dowiedziałaś się teraz, że on cały czas był przy tobie... Piszczek wrócił z wózkiem i pomógł ci dojść na oddział wyżej. Jesteś w sali, gdzie leży Lewandowski. Do jego ciała podłączonych jest pełno kabli, kabelków... Zauważyłaś, że jest nieprzytomny. Każesz Łukaszowi, by wrócił do Anieli i Marii, bo chcesz tu zostać. Łukasz wyszedł, a ty złapałaś Roberta za dłoń, którą ucałowałaś. 
       Zaczęłaś płakać. Jak małe dziecko... Przyjrzałaś się mu. Był cały poobijany, posiniaczony. Miał wypadek. Zaczynasz mówić do niego, mając nadzieję, że Robert cię usłyszy. Około godziny policyjnej przyszła pielęgniarka, bo cię szukała. Na widok twój i Roberta ciężko wzdycha i ma łzy w oczach. Pożegnałaś się z Robertem i wróciłaś na swój oddział. Położyłaś się i zasnęłaś. 
______
Jednak wróciłam. Stwierdziłam, że jest sens prowadzić tego bloga nadal. A tymczasem zapraszam na Maleję i rosnę każdego dnia. :) Buziaki ;)